Ekologia
Joanna Dolecka
22 Wrz 2021W wykluczonym komunikacyjnie Chełmnie nie myśli się o Dniu bez Samochodu, tylko o tym, jak dotrzeć do roboty
Zrównoważony rozwój, zrównoważony transport obchodzą mnie od dawna - przyjmuję, że uwzględnianie ich na co dzień to zwykła przyzwoitość. Od czterech lat obserwuję postępujące wykluczenie komunikacyjne dotykające mieszkańców powiatu, w którym mieszkam. Tu nie ma miejsca na decyzje, czym dojechać. Ważne, żeby w ogóle dojechać.
Nie jeżdżę samochodem i nigdy nie było to moim zmartwieniem. Już dawno zdecydowałam, że to nie dla mnie. Mam np. doświadczenie w uprawianiu tzw. turystyki koncertowej z transportem publicznym, bo duże miasta mi na to pozwalają.
Duże miasta są w zasięgu
Wsiadam rano do autobusu w Chełmnie (Kujawsko-Pomorskie) i w pół dnia jestem we Wrocławiu albo późnym popołudniem w Krakowie. Najpierw autobusem do Torunia, później pociągiem do celu. Tak dotarłam na koncerty Yasmine Hamdan, Olafura Arnaldsa czy Snarky Puppy do Wrocławia.
Tak jechałam na jazz Bałdycha, Pianohooligana, Pierończyka czy symfonię Grzecha Piotrowskiego do Krakowa.
Bywa, że korzystałam z przewozów „door-to-door". Tak dotarłam na festiwal Auksodrone w Tychach.
Nocleg zawsze trzeba planować w centrum lub w pobliżu miejsca imprezy, żeby z transportu miejskiego nie korzystać niemal wcale, a także nie tracić czasu.
Na Olsztyn Green Festival wystarczy wstać o godz. 5
Jestem fanką Olsztyn Green Festivalu.
Wszystkiego: 22 koncertów, jeziora, leżenia na piachu, jedzenia, strefy wina, tańca z przyjaciółmi i proekologicznych akcji (czuję się dobrze, gdy między koncertami słyszę o roli wolnych mediów przeciwstawiających się tym, którzy chcą sobie podporządkować przyrodę, bo to wyraża i moje zdanie).
Na Greenie samochód byłby tylko problemem (parkowanie, strefa wina i zwykłe zmęczenie po ośmiu godzinach tańczenia).
Żeby tam dotrzeć, wystarczy wstać o godz. 5, dojechać autobusem do Torunia, a stamtąd koleją do Olsztyna.
Chełmno wykluczone komunikacyjnie
W chwilach wolnych od turystyki koncertowej pracuję w redakcjach w Chełmnie i Świeciu – do pierwszej mam 15 minut pieszo, do drugiej tyle samo busem (na razie jeździ).
Mieszkam w Chełmnie (nawet nie 20-tysięcznym mieście powiatowym, które swoimi czerwonymi, gotyckimi zabytkami mogłoby obdzielić kilka innych miejscowości; to 43 km od Torunia i 48 km od Bydgoszczy, po mieście kursuje prywatny bus), od czterech lat redaguję teksty o postępującym wykluczeniu komunikacyjnym tego miasta i obserwuję, co ono robi z ludźmi.
Zaczęło się w grudniu 2017 r. Największy przewoźnik w regionie – Arriva – który jeździ między Chełmnem a Toruniem i dowozi ludzi z wiosek do miasta powiatowego autobusami, zlikwidował wtedy wiele kursów.
Znany jest tu na mieście taki suchar komunikacyjny: „Dlaczego młodzież, która wyjeżdża na studia, nie wraca po ich skończeniu do swoich miejscowości? Bo nie ma czym".
W następnych latach ginęły kolejne kursy i tak jest co kilka miesięcy, ostatnio nawet co kilka dni. Kolei tu nie ma od kilkudziesięciu lat.
Samorządy znają problem, ale na własne rozwiązanie musiałyby mieć własne pieniądze, a przecież od lat są uzależnione od funduszy zewnętrznych. Ratują się więc rozwiązaniami doraźnymi.
Czasem udaje się coś z monopolistą wynegocjować i wraca nagle jakiś autobus, czasem zrzucą się i wspomogą kilka kursów (tak jest np. na trasie do Grudziądza), czasem sięgną wspólnie (jak Chełmno i Świecie) po rządowe pieniądze z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych i spowodują, że między sąsiadującymi miastami można się przemieścić.
Szarpanina z Arrivą jest niczym wobec decyzji bydgoskiego PKS – przez kilka miesięcy pomiędzy Chełmnem a Bydgoszczą nie kursowało nic. Później na przykład jeździły dwa poranne autobusy, ale z powrotem nie było żadnego. Teraz jest kilka kursów w obie strony, ale to i tak nadal jest wykluczenie, bo jak ktoś chciałby dotrzeć publiczną komunikacją do pracy np. na godz. 9, to z Chełmna musi wyjechać o godz. 7.35 (zdąży na godz. 9, pod warunkiem, że ma robotę przy przystanku). Powrót po godz. 17? Proszę bardzo - godz. 20.40 i w domu tuż przed godz. 22. W weekendy pracować nawet w takim trybie sie nie da, bo nie jeździ nic.
Żeby pracować, uczyć się i rozwijać, trzeba dotrzeć do miasta
A ludzie stąd pracują w Toruniu, Bydgoszczy, Grudziądzu, Świeciu, czasem w podchełmińskich wsiach.
Młodzież z całego powiatu uczy się w trzech szkołach średnich w Chełmnie i w jednej kilka kilometrów od miasta (gdy prowadziłam zajęcia dziennikarskie w ogólniaku, wiele razy uczniowie opowiadali o tym, że pokonanie kilkunastu kilometrów na lekcje to czasem dojazd z trzema przesiadkami i wstawanie o godz. 5; jak ktoś mógł, przesiadał się na rower).
Na wydarzenia kulturalne trzeba dotrzeć do Chełmna, częściej – wyjechać do większych miast. Jest tu podstawowa opieka zdrowotna, ale do szpitali i specjalistów też trzeba dojechać.
W Bydgoszczy ludzie leczą się onkologicznie. Jak ktoś nie jeździ autem i nie ma w zasięgu rodziny, jedzie taksówką, a to 250 zł.
To zabieranie wolności, a nie udręka
Wykluczenie komunikacyjne Chełmna to nawet nie udręka, bo z tą każdy z nas może zawalczyć, jak tylko zidentyfikuje element dręczący.
To coś ważniejszego, bo móc się przemieścić, kiedy się chce i jak się chce (np. w zgodzie z powziętą zasadą: korzystam z transportu publicznego, bo to fajniejsza opcja dla środowiska), to element wolności.
Brak komunikacji publicznej odbiera wolność decydowania wielu mieszkańcom Chełmna i okolic. Ci, którzy mogą, w końcu i tak zaczynają jeździć jakimś samochodem, żeby wykształcić dzieci i dotrzeć do pracy.